Ile zysku i ryzyka w naszych transakcjach - im krócej tym lepiej? - Humanista na Giełdzie #24
Zarówno dziś, jak i kilka dekad temu inwestorów można było podzielić na dwie grupy: korzystających ze stop lossów i tych, którzy nie kontrolują ryzyka w ten sposób. Na szczęście dyskusja ta nie musi mieć jednego zwycięzcy, gdyż liczy się to, co najlepiej służy nam samym i co jest najlepiej dopasowane do naszego stylu inwestycyjnego.
Moim zdaniem w inwestowaniu krótkoterminowym kontrola ryzyka jest potrzebna. Z jednej strony pomaga nam wyeliminować nasze słabości psychologiczne, dzięki czemu rzadziej łudzimy się, że stratna pozycja zmieni się w zyskowną. Po drugie, stop lossy chronią nas przed nieprzewidzianymi wydarzeniami na rynku, kiedy dzieje się na tyle dużo, że ciężko nam jest podjąć trzeźwą decyzję o pozostawieniu lub likwidacji pozycji.
Odrębną kwestią, którą należy rozstrzygnąć jest zagadnienie, czy nasze zlecenia powinny się już znajdować w arkuszu zleceń, czy można ograniczyć się do poziomów ustalonych w głowie, a dopiero kiedy sytuacja tego wymaga, egzekwować je na rynku. Oba warianty mają tu swoich zwolenników, a ja sam nie mam zamiaru przekonywać Was do żadnego z nich. Tę kwestię trzeba sobie przepracować metodą prób i błędów.
Stop loss nie tylko ogranicza ryzyko
Niezależnie od tego, czy preferujemy stop lossa w głowie czy w arkuszu, oprócz kontroli ryzyka pełni on w naszym inwestowaniu jeszcze jedną ważną funkcję – pozwala kwantyfikować ryzyko, które podejmujemy na danej transakcji. Dzięki niemu wiemy, jaką część pozycji utracimy, jeżeli zrealizuje się scenariusz negatywny.
Oczywiście nie jest to całkowicie szczelny system, gdyż w wypadku szybkiego ruchu rynku lub wystąpienia luki cenowej może okazać się, że faktyczna cena zamknięcia pozycji jest gorsza niż poziom stop lossa, ale na ten czynnik nie mamy wpływu. Można go nieco skompensować dokładając do każdej transakcji dodatkowy bufor, przyjmując na przykład, że jeżeli nasz stop loss dopuszcza stratę 8% to finalne zamknięcie pozycji dokona się na poziomie 9%.
W wielu systemach inwestycyjnych obecność poziomu stop loss jest kluczowa do określenia wielkości pozycji, jaką możemy zająć na rynku. Wynika to z przyjmowanych często założeń, że w pojedynczej transakcji nie chcemy ryzykować więcej niż określonej części naszego portfela. W takim wypadku dopuszczalna procentowa strata na pozycji jest jednym z głównych elementów równania.
Take profit jest nie mniej ważny
Wszystkie powyższe rozważania dotyczące stop lossów dotyczą również poziomów take profit, czyli rejonów, w których będziemy chcieli realizować nasze zyski. Również tutaj można mieć zlecenia w głowie lub w arkuszu i również w tym wypadku dobrze jest posiadać taki wyznaczony poziom take profit.
Dzięki niemu wiemy, po jaki maksymalny zysk wchodzimy na rynek. Wiemy również, kiedy nadchodzi pora, aby skasować zysk, a przynajmniej podjąć jakieś dalsze działania zmierzające do zarządzania istniejącą pozycją.
Co ważne poziom take profit, w połączeniu z poziomem stop loss, pozwala nam o wiele świadomiej zarządzać naszymi pozycjami, a dzięki temu również całym systemem inwestycyjnym.
Ile zysku i ryzyka w naszych transakcjach
Dzięki znajomości potencjalnych zysków i potencjalnych strat z naszych transakcji możemy wchodzić na rynek o wiele lepiej przygotowani. Załóżmy sytuację, w której poziom stop loss znajduje się 5% poniżej ceny otwarcia pozycji, a poziom take profit wypada 15% powyżej poziomu wejścia. Widzimy więc, że potencjalny zysk jest trzykrotnie większy od potencjalnej straty. A zatem jeżeli nasza skuteczność wynosi 50%, czyli połowa zagrań zamyka się zyskiem, a połowa stratą, taki system inwestycyjny powinien spokojnie pokryć koszty prowizji i dać inwestorowi bardzo dobre wyniki finansowe.
Jeżeli natomiast odległości poziomów stop loss i take profit są takie same, widzimy od razu, że nasza skuteczność musi być zdecydowanie wyższa od 50% aby pokryć koszty i uzasadnić poświęcanie czasu na trading. A zatem posiadanie sprecyzowanych relacji zysku i ryzyka może pozwolić na analizowanie naszego systemu inwestycyjnego na zupełnie nowej warstwie, sugerując kierunek, w którym powinniśmy go modyfikować. Jednym rozwiązaniem może być zwiększanie proporcji transakcji zyskownych, a innym szukanie takich punktów otwarcia pozycji, aby można było bezpiecznie podnieść poziom take profit.
Jak to wpisać w kontekst analizy technicznej
Inwestorzy posługują się różnymi podejściami inwestycyjnymi. Niektóre opierają się na dołączaniu do spółek, które są aktualnie popularne i tam trudno jest precyzować konkretne kryteria wejścia i wyjścia. Natomiast duża część inwestorów, w tym ja, kieruje się w swoim podejściu analizą techniczną, czyli patrzeniem na wykres w poszukiwaniu różnego rodzaju prawidłowości i formacji. I w tym kontekście analiza relacji potencjalnego zysku do ryzyka może mieć bardzo duże znaczenie.
Weźmy teoretyczny przykład, w którym chcemy zagrać na spadki akcji PZU. Można to zrobić z wykorzystaniem certyfikatów Turbo.
W powyższym wypadku poziom stop loss ustawiony został poza zakresem konsolidacji z ostatnich kilku tygodni, tak aby zamknąć pozycję, jeżeli rynek wybije się jednak górą. Z drugiej strony poziom take profit ustalony został w relacji 2:1, czyli potencjalny zysk, jeżeli szczęście nam dopisze, będzie dwukrotnie wyższy od ponoszonego ryzyka.
Oczywiście jest to tylko przykład i nie należy się nim sugerować w realnych transakcjach, ale dość dobrze pokazuje, jak relacja zysku do ryzyka może korespondować ze wskazaniami analizy technicznej. Co więcej, analiza techniczna może niekiedy dyktować nam poszczególne parametry systemu.
W opisanym przypadku inwestor może nie chcieć przysunąć bliżej poziomu stop loss, gdyż dopiero wyłamanie się notowań z konsolidacji oznaczałoby zanegowanie sygnału kupna. A więc w tym wypadku analiza techniczna dyktuje zarówno poziom take profit (dwukrotność poziomu stop loss), jak i wielkość pozycji (relacja szerokości stop lossa do ryzyka, jakie chcemy przyjąć na całym portfelu).
Im dalej w las tym więcej drzew
Kolejnym krokiem może być dodanie modyfikacji do naszego systemu inwestycyjnego, uwzględniającego relację zysku do ryzyka. Być może w niektórych wypadkach zamiast likwidować pozycję na poziomie take profit, można byłoby pozostawić ją otwartą w oczekiwaniu na kontynuację ruchu w naszym kierunku.
Aby to osiągnąć, a jednocześnie nie dopuścić do zamiany transakcji zyskownej w stratną, można przysuwać poziom stop loss dość blisko aktualnej ceny rynkowej, pozwalając jednocześnie rynkowi dalej poruszać się w pożądanym przez nas kierunku. Jeżeli będziemy mieli rację, zarobimy więcej, a jeżeli rynek jednak się cofnie, zadziała przysunięty bliżej stop loss. Co prawda nie osiągniemy wtedy zysku planowanego w okolicach początkowego poziomu take profit, ale osiągniemy jakiś zysk. Jaki on dokładnie będzie, zależy od naszej strategii przybliżania stop lossa.
Na koniec warto pamiętać, że o ile można rozważać manipulowanie poziomem take profit, o tyle zdecydowanie nie radzę dopuszczania straty większej niż nasz początkowy stop loss. Kontrola ryzyka jest elementem, który należy traktować bardziej rygorystycznie.
Czy to wszystko jest nam potrzebne?
W dzisiejszym tekście pokazałem, że wraz z opracowaniem konkretnych poziomów stop loss i take profit, nasze inwestowanie nieco się komplikuje. Musimy zastanowić się, jaką część kapitału ryzykujemy na każdej naszej transakcji, musimy policzyć, jaka jest relacja transakcji zyskownych do stratnych oraz wpisać to wszystko w nasz system decyzyjny, wskazujący jakie pozycje zajmować.
Jednak komplikacja ta daje nam wielką wartość: wiedzę. Dowiadujemy się, że być może bierzemy zbyt małe zyski w relacji do ponoszonych strat, aby być zyskownym. Być może transakcje zyskowne występują zbyt rzadko w stosunku do transakcji stratnych. A być może nasze poziomy stop loss nie do końca pokrywają się ze wskazaniami analizy technicznej, jeżeli to z niej korzystamy.
Tak więc o ile trudno jest odpowiedzieć na pytanie, jakie są idealne relacje i powiązania wszystkich parametrów, o których dzisiaj pisałem, o tyle ważne jest, aby te parametry w ramach naszego inwestowania mierzyć. Być może znajdziemy odpowiedź na pytanie, dlaczego nasze wyniki inwestycyjne są przypadkowe lub dlaczego nie udaje nam się skutecznie inwestować w krótkim terminie. A kiedy już to będziemy wiedzieć, pojawi się pole do zmian na lepsze. I o to głównie chodzi.