Czarne łabędzie ryzykiem dla inwestorów - Humanista na Giełdzie #13
W dzisiejszym tekście nie chcę jednak skupiać się na reakcji rynków i czynnikach kształtujących wzrosty i spadki. Chcę spojrzeć na bardziej techniczną warstwę, jaką jest samo funkcjonowanie poszczególnych instrumentów finansowych oraz pozycję inwestora, który posiada je w portfelu lub jest zainteresowany ich nabyciem. I tu również wiele się ostatnio wydarzyło.
Luki cenowe i braki płynności
Pierwszym rodzajem ryzyk są luki cenowe. Występują one w sytuacjach, gdy czynniki cenotwórcze mają miejsce w czasie pomiędzy giełdowymi sesjami. Próbując zdyskontować napływające informacje notowania najczęściej otwierają się z dużym przeskokiem w górę lub w dół.
W wypadku poszczególnych spółek takie luki mogą sięgać kilkudziesięciu procent, ale i na indeksach zdarzają się luki o rozpiętości 10%.
Główny problem z lukami jest taki, że w ich zakresie nie ma możliwości otwarcia, lub co ważniejsze, zamknięcia pozycji. Zasypiamy z akcjami na poziomie 100 zł, a budzimy się z notowaniami w rejonie 85 zł. Wszelkie zlecenia stop loss, które mieliśmy ustawione w tym przedziale albo się nie realizują, albo realizują się dopiero na poziomie 85 zł lub niższym. Jeżeli pozycja jest lewarowana, może to oznaczać bardzo dotkliwą stratę, przekładającą się niekiedy na bardzo duże uszczuplenie lub nawet wyzerowanie rachunku inwestora.
Drastycznym przykładem ostatnich dni jest Kernel. 23 lutego notowania zamknęły się w okolicach 46 zł, podczas gdy już kolejnego poranka otwarcie wypadło w okolicy 30 zł, a do końca sesji kurs spadł w rejon 24 zł. Oznacza to jednosesyjną stratę na poziomie 46%.
Zupełnie odrębną historią jest to, co dzieje się tuż po otwarciu notowań w następstwie cenowej luki. Jeżeli nasze zlecenie od razu trafiło do arkusza, całkiem prawdopodobne jest, że nie zrealizowało się jako pierwsze, ale dopiero po jakimś czasie. Również sama cena realizacji może znacznie odbiegać od kursu otwarcia z danej sesji. A jak pokazuje powyższy przykład Kernela, brak zleceń stop loss w arkuszu lub nieobecność na takiej giełdowej sesji mogą uderzyć w wartość naszej pozycji.
O tym, że płynność jest kluczem wiedzą również inwestorzy, którzy doświadczyli sytuacji, gdzie notowania przez większą część sesji nie mogą znaleźć dość równowagi, aby w płynny sposób można było zawierać transakcje. Wynika to z faktu, że giełdy posiadają tzw. widełki, w ramach których mogą być dokonywane transakcje. Jeżeli na rynku panuje duża nierównowaga, po kilku transakcjach sesja na danym walorze może bardzo szybko zostać zawieszona.
Świetny tego przykład obserwowaliśmy ostatnio na dużym i płynnym rynku, jakim jest pszenica. Przez dwa dni, 4 i 7 marca, notowania trwały w tzw. limit up. Przewaga popytu była tak duża, że władze giełdy towarowej w Chicago nie były w stanie otworzyć handlu.
Być może niektórym wydawało się, że takie sytuacje należą do przeszłości, gdyż trafiały się w latach 70 na giełdach towarowych lub w latach 90 na GPW. Ale okazuje się, że na rynkach historia niekiedy się powtarza.
Gorąco bywa również na pochodnych
Opisane wyżej sytuacje dotyczą przede wszystkim instrumentów bazowych, czyli akcji, indeksów czy towarów. Sytuacja ulega spotęgowaniu, kiedy mówimy o instrumentach, którymi obrót uzależniony jest w dużej mierze od obecności animatora w arkuszu. Chodzi o mniej płynne kontrakty terminowe, opcje czy produkty strukturyzowane.
Zadaniem animatora jest odpowiednie kwotowanie zleceń kupna i sprzedaży, aby handel odbywał się w odpowiednio bezpiecznych i uczciwych warunkach. Jednak gdy instrumenty bazowe nie są w stanie się zrównoważyć lub gdy następuje bardzo szybki ruch cenowy, również animator produktów strukturyzowanych ma problem, aby ustalić jak w danej chwili wyceniany jest dany instrument oraz adekwatnie dokonać transakcji zabezpieczających i kwotować zlecenia na np. certyfikatach.
Stąd też w sytuacjach silnych turbulencji na rynkach, instrumenty uzależnione od wyceny innych instrumentów otwierają się później i z szerszym spreadem rynkowym. Warto o tym pamiętać zwłaszcza w początkowych fazach sesji, gdy inwestorzy chcą zareagować na wydarzenia z nocy lub poranka, a kwotowania animatora ciągle nie pojawiają się w arkuszu.
Znajomość rynkowej mechaniki i świadomość że animator musi się ”do czegoś wycenić” i zabezpieczyć pozycje pozwala uniknąć nieporozumień i posądzeń o niewłaściwe kwotowa zleceń kupna i sprzedaży.
Zamknięta giełda w Moskwie – nowa rzeczywistość
Od momentu ataku Rosji na Ukrainę giełda w Moskwie pozostaje zamknięta. Inwestorzy nie mogą więc wycofać kapitału, a brak notowań uniemożliwia zdyskontowanie sankcji nałożonych na ten kraj. Z inwestycyjnego punktu widzenia jest to zjawisko niespotykane i mające bardzo szerokie konsekwencje.
Pierwszym i najważniejszym skutkiem jest niemożliwość sprzedaży akcji i wycofania zainwestowanych tam środków. Pozostają one zamrożone, jednak ich wartość jest zdecydowanie niższa niż jeszcze miesiąc temu. O ile niższa? To pozostaje zagadką.
Jednak należy pamiętać, że rynek rosyjski jest częścią globalnych rynków finansowych. Notowane tam spółki wchodziły w skład indeksów, ETFów i innych funduszy inwestycyjnych. W ramach nałożonych sankcji aktywa rosyjskie zostały wyrzucone z rozmaitych koszyków i indeksów, co rodzi dodatkową presję na ich sprzedaż.
Jest to nie lada wyzwanie dla zarządzających. Bo co zrobić w sytuacji, gdy klienci umarzają swoje jednostki w funduszach? Można albo wstrzymać możliwość wypłat, albo też wyprzedawać inne aktywa z regionu, np. akcje polskie. Sęk w tym, że grozi to scenariuszem, w którym fundusz z ekspozycją na Europę Wschodnią spienięży dobre aktywa (np. spółki z Polski czy Węgier), a w portfelu zostaną mu jedynie akcje spółek rosyjskich. Dla inwestora, który pozostanie w takim funduszu będzie to oznaczało, że jego jednostki mogą w istocie składać się wyłącznie z bezwartościowych lub mocno przecenionych spółek z giełdy w Moskwie.
Jest to bardzo specyficzny i bardzo rzadko występujący rodzaj ryzyk. W przeszłości zdarzało się, że giełdy wstrzymywały całość notowań (np. to atakach na World Trade Center), ale nigdy nie trwało to tak długo, a skala spodziewanej przeceny nie była tak duża, jak w przypadku rosyjskim.
Dla nas jako inwestorów jest to cenna wskazówka, że spektrum rynkowych ryzyk, które musimy wkalkulować w inwestycyjny proces może być bardzo szerokie.
Inwestuj tak, żeby czarny łabędź nie był groźny
Nie jesteśmy w stanie przewidzieć wszystkich negatywnych scenariuszy, które mogą pojawić się na rynku. Możemy jednak inwestować w sposób, który zminimalizuje straty w wypadku ich wystąpienia.
Do podstawowych zaleceń należy oczywiście stawianie zleceń stop loss oraz rozsądne korzystanie z finansowej dźwigni. Dzięki temu w większości wypadków nasze ryzyko będzie pod kontrolą. Dobrą praktyką jest również dywersyfikacja, chociaż i ona może zawieść, jeżeli aktywność inwestora koncentruje się na jednej giełdzie, o czym przekonuje ostatni przykład z Rosji czy Polski.
Dlatego warto również pomyśleć o instrumentach, które w swoją konstrukcję posiadają wbudowane mechanizmy bezpieczeństwa. Należą do nich certyfikaty Turbo, na których nie można stracić więcej niż kwota, za którą dany instrument kupiliśmy. Dzięki istnieniu bariery, nawet w wypadku bardzo spektakularnej luki cenowej, nasze ryzyko jest ograniczone do z góry znanej wartości.
Wiele wskazuje na to, że obecna sytuacja geopolityczna będzie jeszcze źródłem wysokiej zmienności na rynkach. Mogą przydarzać się zarówno niespodzianki wzrostowe, jak i spadkowe, dlatego też mądrzejsi o ostatnie doświadczenia, powinniśmy konstruować nasz portfel w taki sposób, aby długookresowo trzymać ryzyko pod kontrolą